19-02-2007 01:37
V for Vendetta
W działach: film | Odsłony: 4
Do filmów, które tworzone są na podstawie komiksów podchodzę z dużą rezerwą. I tak sprawa się miała z V for Vendetta. Czarnobiała czołówka Warnera przepełniła mnie traumatycznymi wspomnieniami z seansu Sin City, a historyczny początek wywołał znów nieprzyjemne konotacje z francuskim filmem Vidocq. Dla mnie okropieństwo. Jeśli dodamy angielską angielszczyznę i fatalny Rewolwer i Melonik, dopełni się obraz wzbudzonego we mnie przeświadczenia, że oglądam gniota. Ale przedsądy przedsądami i mając to świadomości oddałem się lekturze filmu, który planowo miał iść w trakcie wymyślonego przez kumpla wieczoru z totalitaryzmem w kinie. Za sąsiadów miał mieć Fahrenheita 451, Brasil oraz Rok 1984. Być może w tym towarzystwie wypadłby blado.
Stało się jednak inaczej. Obejrzeliśmy go w separacji. I muszę przyznać, że zobaczyłem w nim znacznie więcej niż się spodziewałem. To jeden z najlepszych filmów komiksowych jakie widziałem. Chyba nawet najlepszy. Sensowny scenariusz, dobrze skonstruowany świat, bez komiksowych wodotrysków i nielogiczności. Kretyński strój głównego herosa nie wywoływał u mnie dysonansu, tym bardziej, ze jego rozwlekłych tekstów nie wypełniały komunały. Przyznam, że oglądałem V for Vendetta bardziej jak film SF, z poważniejszym przesłaniem, niż typowy komiksowy punch’n’slash. Do tego naprawdę dobra gra aktorska Portman a także reszty ekipy aktorskiej – dzięki nim postaci nie były ani z gumy, ani z papieru – nie traciły wiarygodności.
Oczywiście łatwe do przewidzenia zakończenie, z tym, że bohater zwycięża lecz inaczej niż przeciętny amerykański super-bohater. Zaskakujące dla konwencji komiksowej, rozczarowujące kiedy rozpatruje się warstwę anty-utopijną.
Znacznie fajniejsze to niż Matrix, lepiej zagrane niż komiksowe-cokolwiek-innego. Pełny, dobry scenariusz, jakieś sensowne przesłanie, z kilkoma pytaniami bez odpowiedzi. Niby kino rozrywkowe, ale z małym przyjemnym pazurkiem.
Stało się jednak inaczej. Obejrzeliśmy go w separacji. I muszę przyznać, że zobaczyłem w nim znacznie więcej niż się spodziewałem. To jeden z najlepszych filmów komiksowych jakie widziałem. Chyba nawet najlepszy. Sensowny scenariusz, dobrze skonstruowany świat, bez komiksowych wodotrysków i nielogiczności. Kretyński strój głównego herosa nie wywoływał u mnie dysonansu, tym bardziej, ze jego rozwlekłych tekstów nie wypełniały komunały. Przyznam, że oglądałem V for Vendetta bardziej jak film SF, z poważniejszym przesłaniem, niż typowy komiksowy punch’n’slash. Do tego naprawdę dobra gra aktorska Portman a także reszty ekipy aktorskiej – dzięki nim postaci nie były ani z gumy, ani z papieru – nie traciły wiarygodności.
Oczywiście łatwe do przewidzenia zakończenie, z tym, że bohater zwycięża lecz inaczej niż przeciętny amerykański super-bohater. Zaskakujące dla konwencji komiksowej, rozczarowujące kiedy rozpatruje się warstwę anty-utopijną.
Znacznie fajniejsze to niż Matrix, lepiej zagrane niż komiksowe-cokolwiek-innego. Pełny, dobry scenariusz, jakieś sensowne przesłanie, z kilkoma pytaniami bez odpowiedzi. Niby kino rozrywkowe, ale z małym przyjemnym pazurkiem.